Od jakiegoś czasu zastanawiają mnie stwierdzenia moich znajomych na temat tego, jak to kiedyś było lepiej, jakie cudowne było nasze dzieciństwo bez komputera i innych zdobyczy technologii. Odnoszę wrażenie, że frustrują ich własne dzieci, które nie czytają książek, które zamiast bawić się na podwórku, siedzą z nosem przyklejonym do ekranu.
Ale czy takie przemyślenia nie istniały zawsze, w odniesieniu do kolejnych pokoleń? Cofając się do wspomnień, przypominam sobie słowa własnej babci, która z rozmarzeniem opowiadała o czasach dzieciństwa, o toczeniu patykiem koła od roweru, o tym, że nie potrzebne im były, tak jak dzisiejszej młodzieży, żadne zabawki, bo wszystko było kwestią wyobraźni. Że do dobrej zabawy wystarczył gramofon i dobre towarzystwo.
I miałam już napisać, że to tylko kwestia postrzegania, że świat wydawał się wtedy cudowny, ponieważ to właśnie wtedy, a nie kiedy indziej byliśmy dziećmi.
Że nie należy negować zdobyczy techniki, kultury i innych aspektów obecnego życia, tylko dlatego, że nie utrwaliły się w naszych wczesnych nawykach.
Zaczęłam się zastanawiać, jak by to było, gdybym urodziła się 50 lat wcześniej, z możliwością zachowania przeżytych doświadczeń. Czego by mi brakowało?
I pierwsza myśl - Internet. I nie mam tu na myśli prostych rozrywek, czy gier. Chodzi mi przede wszystkim o niemal nieograniczony dostęp do wiedzy czy informacji, filmy o każdej porze dnia i nocy, ebooki na wyciągnięcie ręki.
Nieodzowny wujek google, którego krytykujemy wciąż okrutnie, ale bez którego jednak ani rusz. Wiem, że biblioteki mają cudowny, niepowtarzalny klimat, ale nie mogę też powiedzieć, żebym z rozrzewnieniem wspominała kolejkę zapisów po jedyną dostępną książkę. Nadal uwielbiam szelest przewracanych kartek, kiedy zatopiona w fotelu, z wypiekami na twarzy pochłaniam lekturę, ale lubię mieć też szybki i bezpośredni dostęp do literatury fachowej czy beletrystyki.
Druga myśl – sieć komunikacyjna - kiedyś podróż na drugi koniec Polski ciągnęła się w nieskończoność. Przemierzaliśmy jednopasmowe drogi warczącym samochodem, z zawrotną prędkością 100 km na godzinę, przy otwartych oknach, bo inaczej byśmy się podusili. Dziś w ciągu pięciu godzin mogę dojechać do Berlina, bez wysiłku prowadząc samochód, który w standardzie ma już wspomaganie kierownicy, czyi klimatyzację.
Idąc dalej – w tej chwili w sklepach mamy dostęp do wszystkiego. Już nie musimy kombinować, co zrobić, żeby wyróżnić się ubraniem, stylem. Mamy dostęp do wszelkich nowinek technologicznych, telefonów komórkowych, sprzętów AGD, wysokiej jakości przekazu audio i wideo. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki.
Na półkach leży żywność, dzięki której możemy spróbować różnych smaków świata, nie wyjeżdżając poza granice własnej miejscowości. Rozwinęła się branża kosmetyczna – i nie mówię tu o skomplikowanych zabiegach, ale o podstawowych środkach, których na co dzień używamy, takich jak chociażby antyperspirant.
Możemy uprawiać sporty, o których albo kiedyś mogliśmy jedynie poczytać, pomarzyć albo wcale ich jeszcze nie było. Każdy, komu oczywiście zdrowie na to pozwoli, może teraz skoczyć na spadochronie, popływać na desce surfingowej czy pograć w tenisa. Rozwinęła się medycyna, coraz lepiej radzimy sobie z wieloma nieuleczalnymi wcześniej chorobami. Dbamy o profilaktykę dużo lepiej niż wcześniej. I nawet zęby są teraz leczone, a nie wyrywane, jak to zaledwie kilkadziesiąt lat temu bywało (leczenie kanałowe, jak się okazuje, znamy od całkiem niedawna), rozwinęła się też implantologia.
Kolejna myśl – powszechny dostęp do nauki języków obcych – teraz jadąc za granicę, kiedy będziemy spragnieni, nie pomylimy oranżady z płynem do zmywania.
Świat stanął przed nami otworem, a nam ciągle coś nie gra?
To o co właściwie chodzi, skoro jest tak bajkowo? Przecież możliwości mamy dużo większe.
Podczas jednego z niezbyt często zdarzających się ostatnio spotkań, zadałam to pytanie moim znajomym – niby takie niewinne, rzucone od niechcenia, a rozpętało burzliwą dyskusję. Przytaczałam wcześniej wspomniane argumenty, które na początku próbowali zanegować, twierdząc, że bez tego wszystkiego żyło im się kiedyś znacznie lepiej.
– Wiesz , najcudowniejsze wakacje spędziłam w górach, kiedy odcięłam się dosłownie od wszystkiego – mówiła jedna z koleżanek - Nie ma to jak wakacje na łonie przyrody, w małej chatce w Bieszczadach – kontynuowała z rozmarzonym spojrzeniem.
- A jak znalazłaś to cudowne miejsce? – zapytałam przekornie, a ona się speszyła
- No… przez internet… - nie potrafiłam ukryć uśmiechu na widok jej miny.
Rozmowa trwała długo. Słuchałam, argumentowałam i już prawie udało mi się przekonać moich rozmówców do tego, w jakich fajnych czasach żyjemy, kiedy odezwała się nagle koleżanka, która do tej pory nie zabierała głosu:
- A ja myślę, że dzisiejsze czasy zniszczyły rodzinę i stosunki międzyludzkie – powiedziała , a my popatrzyliśmy na nią pytająco.
- Czy siadacie każdego dnia do wspólnego posiłku i rozmawiacie o tym, jak wam minął dzień? – zamyśliłam się i chciałam potwierdzić, ale niestety nie mogłam. W codziennym zabieganiu, nie zawsze znajdujemy czas na to, żeby pobyć ze sobą. Pochłaniamy coś w biegu i pędzimy dalej, bo przecież tyle jest do zrobienia.
Zadała to jedno pytanie, ożywiona dyskusja trwała nadal, przemierzając różne wątki, których już nie będę przytaczać. A we mnie zakiełkowało ziarno wątpliwości. Zaczęłam się zastanawiać, czy to zachłyśnięcie otaczającym światem wraz z wszystkimi jego wspaniałościami, nie powoduje przypadkiem, że nie mamy już czasu na budowanie głębokich więzi z innymi ludźmi. Bo ciągle MUSIMY robić coś, co ogranicza nasze interakcje z drugim człowiekiem. Nie potrafimy zatrzymać się, próbując wydusić z życia jak najwięcej. Zastępujemy kontakt realny, telefonicznym lub wirtualnym. Nadal dzielimy się myślami, ale coraz rzadziej patrzymy sobie w oczy, kiedy rozmawiamy.
Kiedy już wszyscy się rozchodzili, kierowana jakimś impulsem, podeszłam do niej i tak po prostu, podziękowałam za to, że udało jej się wybić mnie z dotychczasowego toru myślenia. Bo chociaż nie zmieniłam zdania, co do ogromnych możliwości, jakie oferują mi dzisiejsze czasy, przypomniała mi coś ważnego. Uśmiechnęła się i patrząc mi w oczy powiedziała:
- Bo widzisz... po prostu trzeba rozmawiać.