Zoleander

 
Rejestracja: 2016-10-23
Piękną być – to łatwa rzecz miłą wtedy gdy się chce… Łatwo pójść jak mówią: przecz gorzej kiedy nie wiem gdzie…
Punkty162więcej
Następny poziom: 
Ilość potrzebnych punktów: 38
Ostatnia gra
Mahjong

Mahjong

Mahjong
6 lat 14 dni temu

ZAGADKOLANDIA

ZAGADKOLANDIA

Nie ma głosu
a potrafi śpiewać
gdy chcąc nie chcąc
zaplącze się w drzewach

;)

smutek go zmyje
choć to nie woda
lecz kiedy znika
to wielka szkoda

;)

jest cudem mowy
pisemne werbalne
możesz nim dotknąć
choć nienamacalne
ZOLEANDER

POCIESZENI (proza)



- Ja nie wiem proszę panią co się ze mną ostatnio dzieje – starsza kobieta zaplotła palce na kolanach i opuściła głowę – czy może jestem taka zapominalska, że wszystko jest nie na swoim miejscu, czy może tracę rozum? Nie wiem naprawdę nie wiem...

Zrobiło mi się żal starszej pani. Chociaż nie miałam pojęcia co robiłam w tym mieszkaniu, trochę przyciasnym, wśród starych mebli i setki czarno-białych zdjęć, na których uśmiechnięte twarze młodych ludzi budziły ciepło w sercu. Rozejrzałam się wokół i moją uwagę przyciągnął cień gdzieś pomiędzy drzwiami a ścianą.

- Od śmierci Stanisława nie potrafię się odnaleźć w tym wszystkim – kobieta ciągnęła swój monolog, zupełnie jakby robiła to od lat i pewnie, nawet gdyby mnie tam nie było, nie poczułaby różnicy.
- To nie pani wina – usłyszałam nagle swój głos – to pani mąż...

Na tę nowinę jej lekko zamglone oczy popatrzyły na mnie w pełnym zdziwienia oczekiwaniu.

- Panie Stanisławie – zwróciłam się do cienia, który wcześniej zauważyłam i niemniej zdziwiona kontynuowałam – jeśli możesz porusz drzwiami...

Obie wbiłyśmy wzrok w białe drzwi. Przez chwilę nic się nie działo ale już po kilku minutach nie tylko zobaczyłyśmy ich ruch ale i usłyszałyśmy skrzypienie.

- Stanisław! - staruszka zakryła dłonią usta i jej twarz pokryła się łzami.

Nie wiem skąd to wiedziałam ale wiedziałam. Może dlatego znalazłam się w tym mieszkaniu u tych ludzi.
- Dziękuję Stanisławie, że dałeś znak. Zwróciłam się ku temu samemu miejscu i nagle poczułam delikatny uścisk dłoni a potem ciepły pocałunek na czole.

Podziękowanie ducha...

ZOLEANDER

PIĘKNA 6 (proza)



Piasek po upalnym dniu przestawał parzyć i przyjemność obcowania z naturą w zachodzącym słońcu nie dała się porównać z niczym innym. Rozłożył koc niedaleko brzegu i zamykając oczy z błogim uśmiechem wsłuchiwał się w szum morza, które tego wieczoru było wyjątkowo łagodne a tylko drobne zmarszczki świadczyły o delikatnym udziale wiatru. Prawie zapomniał jak to jest oddychać pełnią rozluźnienia. Uniósł głowę i zobaczył ją... Na tle zachodzącego słońca wydawała się być nierealnym zjawiskiem. Długie ciemne włosy opadały na opalone ramiona, piękne ciało jak wyrzeźbione. Stanik bikini i pareo do samej ziemi, w tym samym kolorze tęczowej łuski, mieniło się w świetle odchodzącego dnia. Usiadł aby się lepiej przyjrzeć ale stała odwrócona. Nagle zaczęła iść w jego stronę. Rozejrzał się wokół. Plaża była pusta. Gdy stanęła nad nim poczuł niesamowite podekscytowanie.
Podała mu rękę. Chwycił jej dłoń i już mógł patrzeć w oczy koloru morza, jedne z najpiękniejszych jakie w życiu widział. Chciał jej o tym powiedzieć ale nim się odezwał poczuł jej usta na swoich. Pragnął tego. Smak kobiety był mu potrzebny bardziej niż to miejsce. Przerywając pocałunek uśmiechem dała znak, że czuje to co on. Poczuł narastające pożądanie... Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę morza. Zalotne ruchy i uśmiech sprawiły, że przestał myśleć. Nawet nie zauważył, kiedy woda zamknęła się nad nimi a pierwsza potrzeba oddechu przywróciła mu zdolność myślenia.
Szarpnął chcąc się uwolnić ale jej dłoń zaciskała się mocno z każdym ruchem na jego nadgarstku. Z niedowierzaniem i przerażeniem patrzył jak tęczowy materiał zmienia się w rybi ogon a jej twarz porasta łuską.
Nim płuca nabrały wody usłyszał syreni śpiew.

========

Piękne moje Piękne
zabójcze i chore
w knowaniach przebiegłe
zranione Amorem

czarem obdarzone
nienawiścią strute
siłą naznaczone
i niedolą smutne


ZOLEANDER

PIĘKNA 5 (proza)


Rozpoznawała ten dźwięk. Dochodził do niej powoli wzmagając na sile uporczywym brzmieniem. Zanim otworzyła oczy, poczuła ostry ból jakby coś wwiercało się w jej czaszkę...
Powieki miała ciężkie. Uniosła je na tyle aby ostre światło wdarło się boleśnie.
Świadomość niechętnie zaczęła porządkować doznania. Hałas jaki początkowo wydawał się rosnąć w jej głowie, okazał się wypełniać pomieszczenie. Składało się na niego tykanie i brzęczenie jak gdyby wiele maszyn pracowało naraz. Postanowiła unieść powieki. Cierpliwie przetrzymała ostry błysk, który po chwili rozproszył się i zbladł. Zamrugała raz i drugi, żeby wyostrzyć obraz ale widziała tylko rozmyte kontury. Gdzie jestem? To pytanie uderzyło w nią siłą lęku, jaki nagle zaczęła odczuwać. Z wysiłkiem ponownie otworzyła oczy i tym razem wszystko nabrało wyrazistości.
Nad nią wisiało kilka przewodów, dostrzegła też kroplówkę. Spróbowała podążyć wzrokiem za rurką ale napotkała opór.
Nagle ktoś wszedł i po chwili zobaczyła nieznajomą twarz.
- Księżniczka wróciła do nas – usłyszała radosny głos. Czarnowłosy mężczyzna pochylił się aby zajrzeć jej w oczy – czekaliśmy na ten moment piękna...
Jego ton przyprawił ją o mdłości. Otworzyła usta i przeciągnęła po nich językiem. Były spierzchnięte.
- Chcesz pić? Zapytał – Nie będziesz już nigdy spragniona – dodał. Chichot przypominał stukot maszyn... I nagle zaczęły docierać do niej pojedyncze obrazy...
Ciemna droga. Ktoś jechał za nią. Za nimi. Pisk opon gdy furgonetka mocno uderzyła w tył jej wozu. Szkło na jej twarzy i ciemność. Syn. Jej synek! Siedział w samochodzie na tylnym siedzeniu. Krzyk jaki w niej się rodził, na zewnątrz wypłynął tylko szeptem.
- Gdzie moje dziecko? Zajęty klawiaturą komputera mężczyzna niespiesznie podszedł do niej.
- Gdzie mój chłopczyk? Powtórzyła nie rozpoznając własnego głosu.
- Ach ten - podrapał się po brodzie – no cóż, nie był nam potrzebny...
Jego ironia wzmagała w niej rodzący się gniew. Podjęła próbę uniesienia głowy ale to co zobaczyła napłynęło pełną histerii paniką.
Połowa jej ciała była matowym plastikiem podłączonym do wielu cieńszych i grubszych przewodów a zamiast nóg miała długie żelazne protezy. Popatrzyła na ręce. Lewa od barku po palce również była sztuczną imitacją...
Przerażenie jakie ją ogarnęło mąciło zmysły ale i dodawało sił bo poruszyła kończynami i ku zdziwieniu mężczyzny usiadła.
- Ej laleczko - podszedł do niej – jeszcze nie czas na ruchy! Będziesz miała ich wiele uwierz mi – uśmiechnął się chytrze puszczając do niej oko.
– A twój synek nie poszedł na marne- ciągnął monolog - choć pewnie to żadne pocieszenie, każda jego część znajdzie właściciela...
Śmiech którego początkowo nie rozumiała dotarł do niej z mocą tornada. Obraz pięcioletniego chłopca o niebieskich oczach wywołał falę żalu zmieszanego ze złością.
Przewody rwały się jak nitki kiedy zeskoczyła z metalowego stołu i chwilę chwiejąc się na sztucznych nogach odzyskała równowagę. Mężczyzna, lekko zdezorientowany, cofnął się. To dało jej przewagę. Wykonała kilka szybkich kroków i już była przy nim dusząc jego szyję z taką łatwością o jaką by siebie nie podejrzewała.

=================

Powietrze na zewnątrz wydawało się inne. Mimo to wciągnęła je mocno utrwalając ten moment.
Zapięła płaszcz i nakryła głowę chustą. Już nic nie będzie takie samo...

PIĘKNA 4 (proza)

- Głupia zdzira – dotarło do niej jakby przez mgłę – dała się złapać na czułe słówka...

Męski głos zdawał się rosnąć. Powoli docierała do niej prawda. Restauracja, flirt, czułości w windzie... Usiadła zdziwiona, że jej ciało nadal leży na podłodze. Chciała krzyknąć ale z ust nie wydobył się żaden dźwięk i ta lekkość, która unosiła ją w górze. Popatrzyła na dłonie. Były rozmyte tak samo jak i nogi. Odważyła się spojrzeć w miejsce gdzie leżała. Rozłożone uda i podniesiona wysoko sukienka nie zostawiały złudzeń... Otwarte niebieskie oczy wpatrywały się w jeden punkt gdzieś pod łóżkiem. Z rany na głowie wyciekała krew i sklejając kasztanowe włosy wsiąkała w dywan. Rozpłakała się ale szloch takim samym wewnętrznym brzmieniem został w niej.
Trzaskanie drzwiczek mebli i szuflad przywróciło świadomość... Poszła a raczej popłynęła w kierunku skąd dochodziły odgłosy. Wszystko było porozrzucane. Ubrania tak jak biżuteria a nawet kosmetyki znalazły się na podłodze.

- Suka – dostrzegła go... Przystojna twarz wyrażała pełne pogardy oblicze – Gdzie to schowałaś!

Wzdrygnęła się kiedy przewrócił stolik. Nie pamiętała niczego co mogło ściągnąć na nią takie nieszczęście. Pomyłka! To musiała być pomyłka. Gniew, który zaczął narastać, elektrycznie łaskotał koniuszki palców. Poczuła przypływ energii i niezwykłą siłę. Światła w mieszkaniu zaczęły migać.

- Co do cholery? Ucieszyło ją, że to zauważył. Spojrzała na ręce, które świeciły
dziwnym blaskiem. Po chwili cała zaczęła fosforyzować - Co jest kur...

Jego twarz nabrała dziwnego wyrazu. Przerażony zaczął się cofać potykając o rozrzucone rzeczy. Napierała na niego z całej siły aż wszystko stało się jasnością...

***

- Kurde ale jatka! Policjant pochylił się nad ciałem – Matko! Cofnął się o krok – kto mu tak zniekształcił facjatę?
- Dobra zakryj go – drugi z policjantów rzucił prześcieradło na zwłoki.

Światła zaczęły przygasać..

ZOLEANDER